Moja droga do Rio, czyli wywiad z paraolimpijką Karoliną Karwowską

Dodano:2020-09-01
Kategorie:Nowości | Inspiracje

Karolina KarwowskaKiedy zaczęłaś jeździć?
Tak naprawdę to nie pamiętam. Moje pierwsze zdjęcie na koniu to jak miałam chyba 5 lat, w warszawskim zoo (śmiech). Jednak od najmłodszych lat chodziłam do wujka, który miał konie zimnokrwiste i oprowadzał mnie na nich w ręku.
Na oklep?
Tak. Na początku jedynie na oklep. Później brat wujka kupił jedną klacz "sportową", tak ją nazywaliśmy. Ona miała już siodło. A pod koniec mojej "kariery sportowej" u wujka, to już było siodło westernowe na zimnokrwiste konie. (śmiech)
Pamiętasz ich imiona?
Niektórych, tak (śmiech). Na samym początku najczęściej jeździłyśmy na kasztance - Kaśce (śmiech). A "sportowa" klacz miała na imię Lawenda! Wujek miał kilka koni, od nich wszystko się zaczęło.
A kiedy zaczęłaś naprawdę trenować?
Mój pierwszy trening miał miejsce 12 września 2008 roku w Ośrodku Hipoterapii w Kisielnicy pod okiem instruktora Romualda Wojtkowskiego.APitagoras
Nie wierzę. Pamiętasz datę???
Pamiętam. Od trzeciego treningu jeździłam na koniu o imieniu Pitagoras, bo był największy w stajni. A ja kocham duże konie. Poza tym zawsze lubiłam matematykę (śmiech). Już po miesiącu wspólnie wystartowaliśmy w pierwszych zawodach. A największym naszym wspólnym osiągnięciem był brązowy medal Mistrzostw Polski w Paraujeżdżeniu w 2011 roku. Tacy byliśmy zdolni (śmiech). W 2013 roku zaczęłam trenować z Natalią Kozłowską, którą poznałam na szkoleniu wyjazdowym polskiej kadry narodowej w Niemczech. Na początku posadziła mnie na młodym koniu Kabaret Jagodne, a później na koniu o imieniu Emol. Wspólnie z Emolem zdobyliśmy Mistrzostwo Polski oraz wystartowaliśmy na Igrzyskach Paraolimpijskich w Rio de Janeiro w 2016 roku.
MPNo, właśnie, opowiedz nam trochę o przygotowaniach do Rio. Wszyscy widzą tylko konkursy finałowe, a przecież prawdziwe życie zawodnika to mozolne przygotowania, czasem latami. W którym momencie uświadomiłaś sobie, że masz szansę na start?
Całe przygotowania rozpoczęły się na początku 2015 roku. Wtedy moja trenerka podjęła decyzję, że wspólnie z Emolem będziemy starać się o kwalifikacje na Igrzyska. Od wiosny 2015 roku, średnio co miesiąc, wyjeżdżaliśmy na zawody międzynarodowe zbierać punkty do rankingu.
Jak wyglądają takie kwalifikacje? Jak zbiera się punkty?
Do ostatecznego rankingu kwalifikacji Paraolimpijskich liczy się 6 najwyższych wyników testów obowiązkowych z okresu kwalifikacji, który wyznacza FEI. Mniej więcej sezon przed rokiem olimpijskim do końca stycznia roku olimpijskiego. Później ranking jest już dużo bardziej skomplikowany. Prawo startu ma drużyna ze złotym medalem Mistrzostw Świata. Dalej kilka drużyn najwyżej sklasyfikowanych w rankingu drużynowym. Następnie miejsca zostają podzielone na kontynenty i są jeszcze 3 tzw. "dzikie karty". W sumie startuje 78 zawodników z całego świata, a miejsc indywidualnych jest bardzo mało. Jednak przepisy mogą podlegać zmianom.
A kiedy Ty uwierzyłaś w start na Igrzyskach?
Na początku szczerze mówiąc nie bardzo wierzyłam. To tak, jakby ktoś obiecał Ci lot na Księżyc (śmiech). Jednak co miesiąc rankingi paraolimpijskie są aktualizowane i kiedy we wrześniu 2015 roku znalazłam się na 48 miejscu, to lampka się zaświeciła.
Wrzesień to już była końcówka sezonu, niewiele się zmienia w rankingach. Czyli start był coraz bardziej realny i Ty coraz wyżej w rankingu...
Teoretycznie tak. Jednak był to moment, kiedy środki na moje starty, które opłacał PZJ z dotacji z Ministerstwa Sportu i Turystyki, skończyły się. Wiedziałam, że nie mogę w tym momencie odpuścić i poddać się, bo ostatnie starty są decydujące. Wszyscy zawodnicy wiedzą, jak dużo kosztują wyjazdy na zawody międzynarodowe, szukałam więc wsparcia finansowego. Otrzymałam możliwość przeprowadzenia akcji charytatywnej podczas Mistrzostw Polski w Ujeżdżeniu w stajni Bobrowy Staw we wrześniu 2015 roku (dziękuję ośrodkowi i jego właścicielce Pani Agnieszce Polityło - Mazurkiewicz oraz Pani Agnieszce Kopce, która ten pomysł poddała!). Fanty oddało wielu moich znajomych i przyjaciół. Można było kupić np. pyszny miód, obrazy czy wydruki zdjęć znanych fotografów!Akcja
Podczas tych zawodów poznałam ekipę Salonu Koński Świat. Potem była jeszcze sesja zdjęciowa, zorganizowana przez ten sklep, nowo wprowadzanej na polski rynek włoskiej marki jeździeckiej Cavalleria Toscana. Byłam jedyną zawodniczką trenującą ujeżdżenie, która brała udział w tej sesji, wśród tak znanych skoczków jak Marika Słowińska, Ola Kozanecka – Szeliska, Paula Koza, Dawid Kubiak czy Marek Wacławik! Ale to ja jedna jedyna byłam w ujeżdżeniowym, cudownym, długim fraku CT! No, po tej sesji to już musiałam pojechać na Igrzyska do Rio. I dzięki wsparciu Salonu Koński Świat wyjechałam na zawody do Włoch i Anglii na jesieni 2015 roku po ostatnie punkty do kwalifikacji. Zostałam też ambasadorem tego sklepu.
I punkty zdobyłaś!
ArezzoTak. Ale we Włoszech doznałam niestety kontuzji. Z dnia na dzień było coraz gorzej, bolało mnie bardzo. A z Włoch jechaliśmy prosto na zawody do Anglii, bez powrotu do domu. W Anglii próbowałam się ratować z pomocą fizjoterapeutów innych ekip, bo ja nikogo takiego w ekipie nie miałam. Istniał plan, żeby ostatniego dnia zrezygnować z programu dowolnego, bo nie byłam w stanie wsiąść i zsiąść z konia, gdyż ból w prawym biodrze nasilał się (Karolina jest po operacji kręgosłupa, przyp. Salon Koński Świat). Jednak po spotkaniu szefów ekip okazało się, że sędziowie, którzy oceniali w jednym z konkursów obowiązkowych nie byli kompetentni i jego wyniki nie liczą się. A niestety tak się złożyło, straszny to był pech, że w anulowanym konkursie miałam swój rekord życiowy, jeśli chodzi o wynik z programów obowiązkowych! I mimo ogromnego dyskomfortu, na silnych środkach przeciwbólowych, które nie mogły zawierać dopingu, musiałam wystartować w konkursie ostatniego dnia zawodów. Byłam dumna, bo i tak wykręciłam wynik powyżej 68% (śmiech).
Czy to były już ostatnie zawody kwalifikacyjne do Igrzysk?
Nie, jeszcze była możliwość startu w styczniu 2016 w Holandii. Udało się tym razem dzięki środkom finansowym z PZJ, bo to był początek roku. Jednak nie były to do końca udane dla mnie zawody, bo długo leczyłam kontuzję z Włoch. No i kilka miesięcy wcześniej, w listopadzie 2015 roku, musiałam poddać się poważnej operacji, długo odkładanej, a koniecznej. Przed Holandią trenowałam po trzymiesięcznej przerwie tylko przez niecały miesiąc. A z końcem stycznia rankingi się zamykały, więcej zawodów nie było.
Co dalej? Kiedy dowiedziałaś się, że jedziesz na Paraolimpiadę?
Wyniki kwalifikacji były w marcu 2016. Po podaniu ich okazało się, że jestem pierwszą zawodniczką pod tzw.kreską.
Czyli jak ktoś wypadnie…
To ja jadę na paraolimpiadę. To były nerwy, bo przez 3 miesiące, codziennie, czekałam na to, czy jakiś kraj nie zwolni jednego miejsca. Do dziś pamiętam, jak na zajęciach z języka angielskiego na uczelni (Karolina ukończyła na SGGW kierunek turystyka i rekreacja, przyp. Salon Koński Świat) zadzwoniła moja trenerka. Wyszłam szybko na korytarz i odebrałam telefon. Zapytała mnie, czy siedzę, powiedziałam, że nie, ale na wszelki wypadek usiadłam. Wtedy oznajmiła mi, że przyszła informacja, że zwolniło się miejsce i jedziemy do Rio! Było to 1 czerwca 2016 roku. I był to najwspanialszy prezent na Dzień Dziecka! (śmiech)
Ogarnęła Cię pewnie ogromna radość...
Tak! Ogromna! W dalszej części tych zajęć, które zapamiętam do końca życia, tematem był już tylko mój wyjazd na Igrzyska.
Czyli od razu zaczęłaś przygotowania?
Niestety, nie. Wiedziałam, że Polski Komitet Paraolimpijski ma 7 dni na potwierdzenie przyjęcia przyznanego mi miejsca. Okazało się, i nikomu nie życzę takich przeżyć, że pomimo wcześniejszych ustaleń Komitet nie zamierza potwierdzić przyznanego mi miejsca. Nikt nie wierzył, że uda mi się dostać kwalifikację, nie było już na to funduszy! (do wyjazdu Karoliny udział polskich zawodniczek w paraolimpiadzie odbywał się na podstawie przyznania wspomnianej już wcześniej „dzikiej karty”, a nie na podstawie zdobytych w międzynarodowych zawodach punktów, przyp. Salon Koński Świat). Po spotkaniach w Komitecie oraz Ministerstwie Sportu i Turystyki zapadła w końcu decyzja, że mój wyjazd obiecuje pokryć Ministerstwo. Ale Komitet dalej nie potwierdzał miejsca! Dla mnie to był straszny moment. Wtedy naszą ostatnią szansą było zwrócenie się o pomoc do mediów. Dopiero po telefonach z różnych stacji radiowych i telewizyjnych, gdzie wszyscy ogromnie zainteresowali się moją sytuacją i bardzo się zaangażowali, Komitet potwierdził przyznane mi miejsce… Ostatniego dnia, w ostatniej chwili. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie dano mi tej szansy. Ciężka praca, ogrom starań wielu osób poszedłby na marne. Do dziś jestem wszystkim bardzo wdzięczna. Media to jednak czwarta władza (śmiech)
Więc już prawdziwa radość i oczekiwanie na start...?
Można tak powiedzieć. Wyjazd był już pewny. Teraz przed nami gorący okres treningów - tak myślałam. Tym bardziej, że od zawodów w Holandii nie siedziałam na Emolu, z którym się zagrałam do paraolimpiady. W tym czasie jeździłam na innym koniu. Była to najdłuższa przerwa w naszych wspólnych treningach. Stało się tak, ponieważ właścicielka konia, i moja ówczesna trenerka, miała inne plany co do startów Emola w sezonie 2016. Okazało się, że jednak jedziemy do Rio. I rozpoczęłam treningi, ale dopiero jakoś na początku lipca.
JakubowiceTo ile czasu nie siedziałaś na tym koniu???
Ponad 5 miesięcy. Ale w połowie lipca byliśmy już na pierwszych zawodach kontrolnych w Radzionkowie! Później pech chciał, że Emola ugryzło coś dokładnie pod siodłem, więc znowu mieliśmy chwilową przerwę. Przed samym wyjazdem do Rio pojechaliśmy na zawody do Jakubowic. Tu poszło już całkiem nieźle.
Ale szczerze mówiąc, nie czułam się ani do końca przygotowana, ani w odpowiedniej formie, a przecież jechałam na najważniejsze zawody w życiu! Byłam poirytowana tą sytuacją, bo mimo, iż zawody w Holandii nie były do końca udane, to właśnie wtedy moje "czucie" konia i panowanie nad nim na czworoboku konkursowym było naprawdę najlepsze! A potem tyle miesięcy przed Igrzyskami bez treningu! Jednak mój charakter mówił: jedź i daj z siebie wszystko, co aktualnie możesz, pokaż, że potrafisz. A pewnych sytuacji i tak nie przeskoczysz. A na dodatek Emol nie był akurat dla mnie łatwym koniem. Miał bardzo obszerny ruch i moje ciało potrzebowało dużo czasu, aby chociaż w najmniejszym stopniu temu sprostać.
Co to znaczy?
To znaczy, że w galopie zaczęłam naprawdę siedzieć w siodle dopiero po ok. 2 latach. My, polscy parajeźdźcy, jesteśmy w takiej sytuacji, że nie mamy żadnego systemu wsparcia w sporcie, jak to ma miejsce w innych krajach, gdzie w dossier firmy jest bardzo dobrze widziane dofinansowywanie sportu osób niepełnosprawnych. Jeździmy na koniach, które nam ktoś prywatnie użyczy, jeśli nie mamy możliwości zakupu własnego konia i jeśli tylko jesteśmy w stanie na takim użyczonym koniu sobie poradzić. To nie znaczy, że nie jesteśmy wdzięczni takim osobom, przeciwnie, dla nas to złapanie przysłowiowego „Pana Boga za nogi” (śmiech). Ale tak naprawdę, to przykra sytuacja. Od kilku lat jest jeszcze trudniej, nie mamy nawet dofinansowania do treningów z PFRON, jak to było do 2015 roku. Uznano chyba, że osoby niepełnosprawne nie powinny uprawiać sportu jeździeckiego. A dla wielu z nas to powód do wstania rano z łóżka i tak naprawdę główny cel w życiu, nie mówiąc o właściwościach rehabilitacyjnych i terapeutycznych sportu! Może ktoś ma bezpiecznego konia na zbyciu? (śmiech)
Straszne, co mówisz…
Ale prawdziwe. I dopiero teraz mam odwagę o tym mówić, bo mam własnego konia i mówię w imieniu innych. Pracuję, utrzymuję siebie i konia. Bo dostałam szansę i mam wokół siebie osoby, które mnie wspierają na co dzień.
To, co mówisz, to temat rzeka. Może uda nam się jeszcze o tym porozmawiać. Wróćmy jednak do Twoich przygotowań do wyjazdu na paraolimpiadę.
Już wracam (śmiech). A więc… dopiero po potwierdzeniu startu otrzymaliśmy dokumenty niezbędne do wyjazdu. Był to ogrom "papierologii". Te wszystkie przepisy odnośnie strojów, sprzętu dla konia! Okazało się, że potrzebuję nowe czapraki, derki, kask, frak, po prostu cały strój startowy, pakę. I na tym żadnego logo sponsorów! Nigdzie! A do tego mocno ograniczona lokalizacja i wielkość logo nawet producenta. To, co miałam, nie mogło ze mną pojechać. A czasu było niewiele, zaczynały się urlopy, wakacje, fabryki zamykały się. Kolekcje w sklepach jeździeckich wyprzedane. Jednak ogromnie pomogły mi wtedy polskie firmy lub polscy przedstawiciele firm zagranicznych, z którymi współpracowałam lub do których zwróciłam się o pomoc dosłownie w ostatniej chwili! Sprzęt dla konia oraz strój na konkursy i na treningi dla mnie skompletował mi pewien wspaniały sklep (śmiech). Ja nawet nie zdążyłam pomyśleć, co potrzebuję, a już wszystko było zamówione i szło od dostawców. Tu przygody były z dwoma rzeczami. Kask Uvex został wysłany bezpośrednio do mnie od producenta na początku sierpnia. Pod koniec miesiąca jeszcze go nie było, więc polski dystrybutor Fenix Horse, nie wahając się ani minuty…. wysłał mi drugi, tylko w innym kolorze! Jak ja byłam mu wdzięczna! Oba doszły, jak już leciałam do Rio, więc przyjechały z koniem, który leciał później. Frak Cavalleria Toscana również doszedł dzień przed moim wyjazdem, był dla mnie szyty, a jednak okazał się lekko za mały. Musieliśmy oddać go do krawcowej, żeby zrobiła wstawki. Potrzebowaliśmy materiału, a na nieszczęście wszystkie artykuły marki CT pojechały ze sklepem… na zawody. Okazało się jednak, że przypadkowo została w sklepie stacjonarnym jedna para męskich bryczesów w kolorze mojego fraka i możemy je wykorzystać. Frak mierzyłam będąc już na lotnisku, przywieźli mi go moi Rodzice (bardzo dziękuje Pani Krawcowej z Konstancina, z punktu nad pocztą!) Przerabiany z dnia na dzień okazał się dobry!
APakaPoza tym miałam za małą pakę, a przepisy określały konkretne wymiary i ani centymetra mniej, ani więcej. Na wysokości zadania stanęły firmy Gillmet Horses, BM Horse oraz Torpol z plandeką i tuż przed wyjazdem otrzymałam nową, wspaniałą pakę jeździecką.
Przed wylotem odwiedziła nas również Pani Maria Heydel z BiomegVet i zrobiła mi szkolenie oraz zostawiła na czas Igrzysk sprzęt do magnetoterapii dla koni i ludzi! Mieliśmy więc zapewnioną nowoczesną rehabilitację, a dla mnie to bardzo ważne. W innych zagranicznych ekipach psychoterapeuci, masażyści… prawdziwy sport.
Jako że ekipa ludzi leciała pierwsza, a koń później, to ostatecznym pakowaniem sprzętu zajęła się moja przyjaciółka i najlepsza luzaczka na świecie, Agnieszka Dębicka. Wspólnie z Maćkiem Bindą (teraz ten transport to Transport koni Karolina Pala) zawieźli Emola nowoczesnym, małym koniowozem na lotnisko w Liege, do Belgii. Klima, muzyczka relaksacyjna... (śmiech). Wiedziałam, że pod ich opieką będzie bezpieczny. Maciek zajmował się transportem koni od lat, a Aga pracowała ze mną długo i myślałam, że pojedzie ze mną także do Rio. Stało się jednak inaczej… Do samolotu już nie mogli wejść, bo tam wchodzi tylko przeszkolony personel. Ale relację zdawali cały czas, mam zdjęcia, teraz to bezcenne pamiątki. Czy mogę tu powiedzieć, że wszystkich ich pozdrawiam i życzę, by to dobro do nich wróciło?
biomagMożesz. Nawet powinnaś!
Jak tak wspominam, to ciągle nie mogę uwierzyć w to pospolite ruszenie! (śmiech) Miałam dużo szczęścia! Tak więc po wielu perypetiach nasza ekipa w składzie: Natalia Kozłowska – trenerka, Ireneusz Kozłowski – luzak i mąż Natalii oraz Jarosław Karcz – weterynarz, a także ja i koń Emol wyjechaliśmy na Igrzyska.
Czy to prawda, że Twoje ulubione warzywo to jarmuż?
Tak! (Śmiech!)
CDN
Zdjęcia z prywatnego archiwum Karoliny Karwowskiej.